-
Telefon: + 48 696 996 410
-
Email: kontakt@muzyczny-krakow.eu
Chapeau bas, droga Orkiestro
W poniedziałek, 8 grudnia, w murach Centrum Kongresowego ICE mieliśmy okazję usłyszeć Orkiestrę Symfoniczną Akademii Muzycznej w Krakowie pod batutą Yana Pascala Tortelier. W ten grudniowy wieczór zabrzmiały dźwięki Koncertu skrzypcowego e-moll Felixa Mendelssohna-Bartholdy’ego w wykonaniu Aleksandy Kuls, z klasy prof. Kai Danczowskiej oraz Symfonia fantastyczna Hectora Berlioza. Można zatem śmiało rzec – „hity” muzyki poważnej. Koncert należał do tych wyczekiwanych: wspomniany repertuar, światowej sławy dyrygent, świetna solistka oraz rzekomo rewelacyjna sala Centrum Kongresowego ICE. Czy spełniły się sny o pięknym koncertowaniu w znakomitej akustyce? Niezupełnie, dlatego po kolei.
Sala koncertowa, jak i wszystkie wnętrza ICE dostępne dla publiczności, pozostawiają wiele do życzenia. Akustyka miała zapierać dech w piersiach słuchaczy i muzyków, tymczasem solistka musiała dać z siebie wszystko, aby zabrzmieć głośniej niż akompaniujący jej zespół, natomiast dynamika piano w jej (i orkiestry) wykonaniu generowała dziwny szum, pewien rodzaj „piasku”. Szkoda, w końcu to ogromna sztuka zaczarować publiczność szeptem dźwięków, co młodzi muzycy potrafią nie od dziś. Konstrukcja zawieszona nad sceną musi być w takim razie nie mechanizmem służącym poprawie akustyki, a całoroczną ozdobą. Lub też ktoś nie potrafi użyć tego zgodnie z przeznaczeniem. Kto posiada tajemną wiedzę na ten temat, niech się nią koniecznie z nami podzieli. Nawiązując jeszcze raz do kwestii estetycznej samego ICE, to zupełnie chybionym pomysłem wydaje się wszechobecna biel, bynajmniej nie dlatego, że źle wygląda, ale dlatego, że materiały użyte do tego, znakomicie zbierają najmniejszy nawet brud. Miejmy nadzieję, że kosmetyka zostanie dopieszczona, bo wnętrza już teraz, mimo swego potencjału, wyglądają na leciwe.
Podopieczna prof. Kai Danczowskiej wykazała się ogromną dojrzałością emocjonalną przelaną w dźwięki, łącząc przy tym śpiewność i słodycz z płynną i sprawną wirtuozerią. Drobne potknięcia zapewne pozostałyby niezauważone, gdyby sama solistka nie zdradziła ich mimiką, jednak tak wybitnie zapowiadającej się artystce można to wybaczyć. Wspomniana wcześniej sprawność techniczna objawiła się najpełniej w finalnej części utworu, w której solistka dała się nieco ponieść emocjom (do czego miała prawo), jednak zdumiewająca w tym wypadku była postawa samego maestro Tortelier, który wyraźnie nie dawał szans na, delikatne nawet, przyspieszenie tempa. Wyglądało to jak walka o przywództwo na scenie. Tym bardziej jest to zastanawiające, gdyż swoją karierę zaczynał jako niezwykle uzdolniony skrzypek…
W drugiej części koncertu zabrzmiały fantastyczne dźwięki Symfonii Berlioza. Młodzi muzycy podołali ciężkiej próbie sił – przy słyszalnej dobrej woli i próbie dostosowania się do dyrygenta, ten wydawał się działać zupełnie wbrew im. Gesty i mimika (widzialna nawet z balkonu) sugerowały, iż tej rangi Mistrz w swojej dziedzinie nie poradził sobie z poprowadzeniem muzyków, którzy przecież dopiero wkraczają w dorosłe muzykowanie. Dysonans emocjonalny oraz brak dopracowania utworu u podstaw, a przy tym stres grających, były niemal namacalne. Momentem kulminacyjnym tego nieszczęścia było przerwanie przez dyrygenta ostatniej części Symfonii w sposób odbiegający od mistrzowskiej klasy i poszanowania grających. Być może zabrakło pracy indywidualnej, znajomości utworu i jego rzetelnego przygotowania. Młodzi orkiestrowicze, mimo niesprzyjającej atmosfery i pewnych braków, całe dzieło Berlioza zagrali zaskakująco spójnie i dojrzale. Zwłaszcza sekcja dęta zabłysnęła pięknym, pełnym brzmieniem.
Reasumując, nasuwa się kilka pytań: czy mając na celu doskonalenie kunsztu orkiestrowego młodzieży nie byłoby rozsądniej stawiać na młode talenty polskiej i zagranicznej dyrygentury? Czy obopólna, młodzieńcza pasja i głód nowych doświadczeń nie są cenniejsze od sławnego nazwiska wpisanego na koncertowy plakat? Praca na linii orkiestra-dyrygent uczy wielu zachowań (również międzyludzkich), sposobu pracy oraz kształtuje wzorce, które będą kiedyś powielane i których uczone będą kolejne pokolenia. Każdy rozsądny muzyk przyzna, że praca „równy z równym” samoistnie tworzy przyjazną, acz nie pozbawioną szacunku relację. O możliwość takiej współpracy może kolejnym razem zadbają opiekunowie naszej utalentowanej młodzieży…?
Chapeau bas, droga Orkiestro.