-
Telefon: + 48 696 996 410
-
Email: kontakt@muzyczny-krakow.eu
„Muzyka na szczytach” – Richard Strauss
Świat zaczął się od Straussa, Richarda Straussa. A dokładniej: nasz świat zaczął się od Straussa. Wiek XX i to, co po nim. Bez Straussa muzyka brzmiałaby inaczej. Cudowne dziecko kompozycji, twórca-wirtuoz, który potrafił zrobić wszystko: przetrawił tradycję wagnerowską, w jego czasach niemożliwą do odrzucenia, połączył z nowymi brzmieniami, formując kierunek, jaki będzie panował przez następne pół wieku (albo więcej), jednocześnie z lekkością chwytając idealną formę klasycznego wdzięku i podnosząc wszystko do szczytów ekspresji. Pieśni, które wykona jedna z najwybitniejszych dziś śpiewaczek, Jadwiga Rappé, wychodząc od romantyzmu zmierzają w kierunkach, które miały okazać się prorocze.
Dzisiejszy koncert eksponuje dwie ważne dla Europy i Polski kompozytorskie postaci, na przykładzie gatunku może
dla obu tych figur niekoniecznie najbardziej charakterystycznego: pieśni (w opracowaniu na alt i sekstet smyczkowy Douglasa Browna). Przecież zarówno Richarda Straussa (autora ogółem ponad stu siedemdziesięciu pieśni z towarzyszeniem fortepianu lub orkiestry), jak i Mieczysława Karłowicza (który zdążył napisać nieco ponad
dwadzieścia utworów na głos i fortepian) lepiej kojarzymy jako wybitnych twórców poematu symfonicznego,
a niemieckiego kompozytora ponadto jako autora kilkunastu znakomitych oper, do dziś chętnie grywanych na
całym świecie.
Zanim usłyszymy siedem pieśni Richarda Straussa, zabrzmią trzy instrumentalne fragmenty z jego ostatniej opery
– Capriccio – napisanej ponad 30 lat po śmierci Karłowicza. O ile wiemy, że Karłowicz wnikliwie studiował partyturę ekspresjonistycznej Salome Straussa (wynotowując w swoim notatniku instrumentacyjnym co ciekawsze
rozwiązania), o tyle możemy tylko domniemywać czy Capriccio – urocza, osadzona w realiach XVIII-wiecznej Francji
„metaoperowa” jednoaktówka, opowiadająca o odwiecznym sporze librecisty i kompozytora, ze słynnym hasłem
prima la musica, poi le parole w tle – mogłoby jeszcze inspirować 66-letniego Karłowicza, gdyby tylko dane mu było dożyć tego wieku. Czy rozliczne w tej operze barokowe stylizacje i pastisze – jak właśnie Passepied, Gigue
i Gavotte – składające się na „wewnętrzny” spektakl baletowy młodej tancerki z Pikardii, obserwowany i komentowany przez główne osoby dramatu, przypadłyby do gustu polskiemu twórcy?
Prezentowane liryki wokalno-instrumentalne, pochodzące zarówno z pierwszego pieśniowego zbioru Straussa
(Acht Lieder opus 10), jak i opusów nieco późniejszych (do 27. włącznie), powstały we wczesnym okresie
działalności kompozytora, pomiędzy 1885 a 1894 rokiem. Miał on już wówczas na koncie pierwszą, jeszcze nie
w pełni dojrzałą operę (Guntram), a jako symfonik zdążył błysnąć wysoką artystyczną formą przede wszystkim
w poematach symfonicznych Don Juan i Tod und Verklärung. O ile obie te partytury szybko i słusznie uznano
za kamienie milowe w rozwoju światowej muzyki orkiestrowej, prezentowane pieśni – a są wśród nich takie klejnoty liryki romantycznej, jak Zueigung (Dedykacja, z op. 10), Morgen (Poranek, z op. 21) czy Heimliche Aufforderung (Tajemne wezwanie, z op. 27) – mimo że dowodzą genialnego zmysłu melodycznego ich twórcy, jeszcze nie pozwoliły Straussowi stanąć w pierwszym szeregu pieśniowej awangardy. Stało się tak może dlatego, że są to utwory za bardzo zapatrzone w dość anachroniczny (lecz ciągle lubiany) u schyłku XIX stulecia idiom „melodycznej pieśni” Roberta Schumanna i do ciężaru gatunkowego „pieśni deklamacyjnej” Hugona Wolfa, u którego to fortepian przejmuje zadanie prowadzenia muzycznej narracji, jeszcze im czegoś brakuje. Jednak i na tym polu Strauss, jeden z najwszechstronniejszych muzyków w dziejach, miał z czasem stworzyć arcydzieła nieśmiertelne, by wspomnieć tylko Vier letzte Lieder, napisane ponad pół wieku po opus 27 i w powszechnej opinii stanowiące ostatni znaczący akord muzycznego romantyzmu.
Drugą, Karłowiczowską część koncertu, analogicznie do pierwszej otworzy kompozycja instrumentalna: Serenada
na smyczki op. 2 (w wersji na kwintet smyczkowy). Serenada stanowi zapewne najwspanialszy przykład jeszcze
dziewiętnastowiecznej (rzecz powstała w 1897 roku) muzyki polskiej o nieco lżejszym ciężarze gatunkowym,
a jednak bardzo ambitnej. I mimo iż jest to dzieło zaledwie 21-latka, śmiało może rywalizować z takimi
ogólnoświatowymi przebojami na orkiestry smyczkowe, jak Serenady Czajkowskiego, Elgara czy Dvořaka.
Większość z dziewięciu pieśni wybranych do dzisiejszego koncertu, powstało nieco wcześniej od Serenady
– w Karłowiczowskim „roku pieśni” (1896), który w krótkiej biografii polskiego kompozytora nie miał się już niestety powtórzyć. Utwory te w pewnym sensie przypominają wczesne pieśni Straussowskie: zapatrzone są w model stworzony przez Schumanna. I podobnie, jak kompozycje Straussa ustępują pieśniom Wolfa pod względem głębi wniknięcia w sens poetyckich tekstów, tak bezpretensjonalne dzieła Karłowicza wydają się nieco mniej dojrzałe od – pisanych zaledwie 3-4 lata później – młodzieńczych pieśni Karola Szymanowskiego. Kompozycje Karłowicza (z tekstami Przerwy-Tetmajera, także Asnyka, Glińskiego czy Konopnickiej) to zazwyczaj inkarnacje typowo młodopolskiego spleenu, z wyjątkiem najwcześniejszej z nich – Z nową wiosną do słów Jankowskiego, 1895) oraz najpóźniejszej – Pod jaworem (1898). Ta druga napisana została wyjątkowo do tekstu ludowego i na mocy chyba prowokacyjnej decyzji Karłowicza, jako jedyna ukazała się w katalogu Spółki Nakładowej Młodych Polskich Kompozytorów, która przecież jednoczyła „młodopolskich” twórców, ostentacyjnie dystansujących się od ducha rodzimej sztuki ludowej.
Koncert
Godz. 19:00
Kościół św. Krzyża
Zakopane, ul. Chałubińskiego 30
/wejście od ul. Zamoyskiego/