-
Telefon: + 48 696 996 410
-
Email: kontakt@muzyczny-krakow.eu

Dżem w Tauron Arenie – totalny sztos. Riedel wrócił. Na serio!
Nie wiem, czy ktokolwiek był gotów na to, co wydarzyło się 24 października 2025 w krakowskiej Tauron Arenie. Dżem zagrał koncert, który był czystą eksplozją emocji, prawdziwym restartem legendy. Po latach na wokalu stanął Sebastian Riedel, syn Ryśka – i to nie był żaden sentymentalny powrót. To była żywa, prawdziwa, dzika reinkarnacja Dżemu.
Półtora roku temu pisałem, że tego zespołu nie trzeba nikomu przedstawiać. Że to podstawa, kamień węgielny polskiego blues-rocka. Ale to, co odpalili wczoraj, to było coś, co ciężko opisać – sztos totalny, petarda, energetyczna bomba, zdetonowana przed 15 tysiącami gardeł, które darły się jak jedno.
Więcej ludzi niż na Rodzie Stewardzie
Tauron był wypchany „po dach”. Serio. Frekwencja większa niż na Rodzie Stewartcie – a to już coś mówi. Publika? Cała Polska w pigułce. Dziadkowie, rodzice, dzieciaki po dwudziestce, nawet kilku gówniarzy w koszulkach z Ryśkiem, którzy znają „Wehikuł czasu” na pamięć.
Wielopokoleniowy miks – i każdemu świeciły się oczy tak samo.
Od pierwszych riffów było wiadomo, że to będzie noc z tych, które zostają pod skórą. Zero sztuczności, zero playbacków, tylko czysty blues, rock i prawdziwe emocje.
Sebastian Riedel – gen wolności
Sebastian Riedel wszedł na scenę bez zadęcia. Żadnych wielkich słów, żadnych przemów. Po prostu złapał mikrofon – i pozamiatał. Nie ma co porównywać z Ryśkiem, bo to inna bajka. Ale krew nie kłamie. Jak tylko zaśpiewał pierwszy numer, ludzie oniemieli.
Nie naśladuje ojca, ale niesie ten sam pierwiastek prawdy. W głosie ma coś, co nie daje spokoju – chropowatość, emocję, prawdziwość.
I nagle – spontanicznie – cały Tauron ryczy:
„Rysiek! Rysiek! Rysiek!”
Ciary. Zero nostalgii, czysta wdzięczność. Duch Ryśka był tam, w każdym dźwięku, w każdym krzyku, w każdej łzie pod sceną.
Nowe numery i stary ogień
Między klasykami Dżem wrzucił kilka świeżych rzeczy – i tu zaskoczenie: „Dusza” to kawałek, który spokojnie może wejść do kanonu.
Ma groove, ma riff, ma vibe.
Publiczność złapała go od razu – a to znak, że zespół wciąż potrafi tworzyć coś, co działa bez sentymentów.
Reszta to klasyka – „Cegła”, „Do kołyski”, „Sen o Victorii”.
Każdy numer to był strzał w serducho.
A muzycy? Wulkan energii.
Adam i Beno Otrębowie, Jurek Styczyński, Zbyszek Szczerbiński, Janusz Borzucki – grają jakby dopiero co zaczynali karierę, z pasją, z ogniem, z luzem.
Bis, który rozwalił Tauron
A potem p*********o jeszcze mocniej – przyszedł bis.
Najpierw „Sen o Victorii” – i to był moment, kiedy czas naprawdę stanął. Pierwszy riff i czujesz, że możesz nie przeżyć emocji, ułamki chwil i cała hala śpiewa, drze się z całego gardła, a Riedel junior po prostu dał się ponieść. Zero grania pod publikę, czyste flow.
I na deser – „Whisky”.
To był wybuch.
Trzęsienie ziemi.
Trybuny się ruszały, ludzie tańczyli, krzyczeli, płakali i śmiali się jednocześnie.
To był Dżem w swojej najczystszej postaci – dziki, prawdziwy, bez filtra.
Dżem żyje, i ma się dobrze
Jak wychodziłem z Areny, czułem się, jakbym właśnie cofnął się o 20 lat. Wszyscy mieliśmy ten sam uśmiech, te same oczy, to samo uczucie, że byliśmy świadkami czegoś ważnego. Dżem nie gra już „ku pamięci”. Dżem gra, bo żyje. Dopóki Riedel junior będzie stał za mikrofonem, a stare wygi będą walić riffy jak z młotka, to ta legenda nie zgaśnie.
Ten koncert to nie był tylko powrót. To był reset systemu. Dżem pokazał, że nie potrzebuje pomników, bo sam wciąż jest pomnikiem – żywym, głośnym i z sercem bijącym w rytmie bluesa.
To nie są „dinozaury rocka”, to mutanty sceniczne, które karmią się energią tłumu – co można zobaczyć:
Foto © Sławomir Natoński. All rights reserved.







